środa, 23 października 2019

Kto w Kutnie nie był, ten... Życia Gruzji nie zna! A szkoda!

Życie Gruzji to knajpa, która bez wątpienia wyróżnia się na tle innych lokali gastronomicznych. Jest tam aromatycznie, nieco egzotycznie, ale przede wszystkim AUTENTYCZNIE. Tak, tak, zjemy tam prawdziwe gruzińskie przysmaki. Podobno przyjeżdżają tu ludzie z całego kraju, a filia otwarta w Bydgoszczy robi furorę w tamtejszych stronach. I dobrze, bo nieczęsto mamy się w Kutnie czym poszczycić, a że typowo kutnowskiej kuchni nie posiadamy, to chwalmy się w świecie chociaż gruzińską ;)      

Czas na rzeź :) 




1. Lokal.
Coż, lokal nieco mroczny (bo w piwnicy), urządzony może nawet nieco przaśnie, ale za to bardzo gruzińsko! Bez wątpienia, kryształy czekające na gości na stołach, ciepłe światło świec, a w tle klimatyczna muzyka (jak ktoś ma mniej szczęścia, to trafi na gruzińskie disco), są doskonałym wstępem do zbliżającej się uczty wprost z tego kaukaskiego państwa. Czasami można odnieść nawet wrażenie, że to wcale nie Kutno :) Jedyne co rzuca się w oczy na minus, to forma podania sztućców w ogródku - w ociekaczach na sztućce, co nie wygląda zbyt estetyczne. Generalnie nad wyglądem ogródka można jeszcze popracować.

Ocena: 3/5.

2. Obsługa. 
Dziewczyny są fajne, miłe i na luzie. Chętne do pogaduszek, znają menu i bez problemu udzielają informacji o poszczególnych potrawach. Bardziej opornie idzie im doradzenie odpowiedniej potrawy, ale to jakoś bardzo nie razi, ponieważ to jest jedna z tych knajp, w których trzeba spróbować wszystkiego ;) 

Ocena: 4/5.

3. Jedzenie.
Co jedliśmy? Prawie wszystko :) Oczywiście nie na raz i nie na dwa - jesteśmy tam częstymi gośćmi, ciekawymi kolejnych smaków, więc za każdym razem próbujemy czegoś nowego.
Jedzenie w większości jest dość ciężkie i sycące, ale doprawione tak, że chce się jeść jeszcze i jeszcze :) 

Co polecamy? 

Na pewno lobio - wegetariańską potrawkę z fasoli. 
LOBIO
Co znajdziemy w lobio? Oczywiście fasolę (bo lobio to po prostu fasola), dużo cebulki, czosnku, orzechy i porządną porcję kolendry, która znajduje się chyba we wszystkich potrawach kuchni gruzińskiej. 

Do tego podawane są warzywa - świeże i kiszone - ogórki i kapusta - one też smakują zupełnie inaczej niż te nasze ;)

W tym zestawieniu nie może zabraknąć ostrej zupki frikadel z wołowymi klopsikami,  i obowiązkowo chinkali, czyli gruzińskich pierożków z farszem mięsnym, a także wszystkich rodzajów chaczapuri - czyli takiego placka, głównie z serem, ale są też z mięsem i jajkiem. Smakuje trochę jak nasze drożdżowe, ale ciasto jest puszyste i mięciutkie. 
CHACZAPURI
Gratką dla największych mięsożerców będą szaszłyki i żeberka z grilla podawane z pieczonymi ziemniaczkami - mięso idealnie doprawione i soczyste, a porcja ogromna!


Dla przełamania polecimy jeszcze coś dla  wegeświrów - bakłażanowe roladki z nadzieniem orzechowym i twarożkiem - na przegryzkę jak znalazł ;) 
ROLADKI Z BAKŁAŻANA
Pewnie niewielu z Was wie, że w Życiu Gruzji zjemy również prawdziwego gruzińskiego "kebsa" :) Lula Kebab nie wygląda jednak, jak ten znany nam doskonale "kebab na cienkim" z surówką i sosami (otrym lub łagodnym).
LULA KEBAB
Placek jest mięciutki i delikatny, a jednocześnie chrupiący, mięso nie jest pocięte, a przypomina raczej długi kotlet mielony, jednak smak jest zupełnie inny ;) Sami spróbujcie, bo zwyczajnie ciężko opisać to słowami. Do tego duża ilość cebuli i świeżej kolendry, a także ostra salsa - wszystko komponuje się idealnie. Jeśli macie więc ochotę na trochę innego kebaba, to ruszajcie śmiało do Życia Gruzji :)
Ocena: 5/5.

Ocena ogólna: 12/15.

Podsumowanie.
Myślę, że inaczej tego skwitować nie wypada - Kto w Kutnie nie był... niech koniecznie przyjeżdża i pozna życie - Życie Gruzji ;)
Jedyna sugestia - lokal mógłby zadbać o lepsze zdjęcia i komunikację na Facebooku, bo w tej chwili zdjęcia nie oddają ani klimatu lokalu ani wyjątkowości  tych pysznych potraw 🙂

wtorek, 8 października 2019

Kuszą sushi w Kutnie!

Nie będziemy ukrywać, że na ten lokal czekaliśmy bardzo długo. Dotychczas sushi przyjeżdżało do nas z Płocka albo Łodzi. I o ile to drugie było (i jest nadal) bardzo dobre, to to pierwsze pozostawiało wiele do życzenia. Teraz jest na miejscu, codziennie, świeżutkie... Czy można sobie wyobrazić większe szczęście w tak zimny i pochmurny dzień...? 


Więc do rzeczy - sprawdziliśmy MAIKI SUSHI!



1. Lokal.
Sama lokalizacja suszarni zdaje się być idealna - plac Piłsudskiego, ścisłe centrum miasta, rynek, w lecie ogródki gastronomiczne i generalnie miejsce, w którym kwitnie życie, nierzadko do białego rana. Lokal w środku niestety jest malutki, co może powodować problemy z jedzeniem na miejscu i konieczność zamawiania jedzenia na dowóz/wynos. Po wejściu poczuliśmy drażniący zapach smażonego jedzenia. Poza tym jest czysto i przytulnie :)

Ocena: 3/5.

2. Obsługa.
Miód malina 💖 Miłe, uśmiechnięte panie! Mimo ogromu pracy, jaki miały przez cały weekend, potrafiły cierpliwie doradzić i pomóc w wyborze rolek. Uśmiech i kultura osobista to już duża część sukcesu - oby tak dalej!

Od razu na wstępie zostaliśmy poinformowani o długim czasie oczekiwania, ale spodziewaliśmy się tego w pierwszych dniach działalności lokalu. Czas ten z pewnością się unormuje :)

Ocena: 4/5

3. Jedzenie.
Sushi na wynos podawane jest w tekturowym pudełku z okienkiem, co jest plusem, a zarazem minusem. Dlaczego? Bo to zawsze lepsze niż obrzydliwy plastik, którego powinniśmy używać jak najmniej z powodu globalnego zanieczyszczenia tym materiałem. Less waste rulez!


Minusem natomiast jest to, że rolki zwyczajnie przyklejają się do pudełka i nie lada wyczynem jest wyjąć je pałeczkami w całości. Kawałek papieru spożywczego (takiego śliskiego) załatwiłby sprawę. 

Ale, ale... właśnie! Kawałki sushi niestety się, kolokwialnie mówiąc, rozwalały. Prawdopodobnie były zbyt słabo zwinięte, co również należałoby poprawić. 

Sam ryż był bardzo dobrze doprawiony, natomiast coś nie tak było z jego konsystencją, ponieważ zbyt mocno się kleił. Gdyby nie to, być może nie byłoby też problemu z odklejeniem rolek od pudełka...

Dodatki natomiast były bardzo dobrej jakości - świeży surowy łosoś, dojrzałe awokado, chrupiące krewetki... Jedyne czego zabrakło, to może jedynie w niektórych rolkach wyrazistości - tamago niestety bez smaku, a w nigiri zabrakło wasabi. Są to jednak rzeczy, które należy jedynie dopracować. 


Plus, i to ogromny, przyznajemy atrakcyjnej karcie - sety są naprawdę dobrze skomponowane, a dla indywidualistów istnieje możliwość wybrania pojedynczych rolek, co jest naprawdę fajną opcją. Do tego niewygórowane ceny - dokładnie możecie je prześledzić na fanpejdżu MAIKI SUSHI.

Ocena: 3/5

Ocena ogólna: 10/15

Podsumowanie:
Amatorzy japońskich rolek od lat wyczekujący lokalu z sushi w Kutnie mogą więc odetchnąć z ulgą, bo MAIKI SUSHI robi naprawdę dobrą robotę!

Uwielbiamy czytać Wasze opinie, dlatego będziemy wdzięczni, jeśli podzielicie się z nami swoimi wrażeniami po wizycie w kutnowskiej "suszarni" w komentarzu poniżej :)

niedziela, 6 października 2019

Wizyta w Burgerowni - pierwsza i ostatnia?

Zaczęło się od głośnego otwarcia, które miało nastąpić pierwszego dnia Święta Róży. Zaciekawieni kutnianie na facebooku cieszyli się, że w ich mieście będą mogli zjeść smakowitego burgera. Niestety, nie udało się tym razem. Otwarcie przeniesiono na następny piątek z przyczyn niezależnych od właściciela. Ten termin również nie był trafiony. Kolejnego jednak nie podano, a na forum zawrzało. Ostatecznie udało się niespełna miesiąc później - 5 października. I w sumie, jak się okazało po wizycie w lokalu, sukcesów by było na tyle...
Nie bylibyśmy sobą, gdybyśmy się tam nie wybrali na testowanie. I taka refleksja nas naszła na chłodno, że zrobiliśmy to, żebyście wy już nie musieli...

Ale przejdźmy do rzeczy:


1. Lokal.
Najłatwiej byłoby zostawić to bez komentarza, ale przecież nie o to w recenzji chodzi. Murowana lada, kilka stolików, "badyle" na ścianie - wszystko "urządzone" totalnie bez pomysłu - to rzuca się w oczy już od progu, a dodatkowo towarzyszy temu ciężki zapach frytury.

Nie znajdziemy tu przyjemnej woni grillowanego mięsa i przypraw, a szkoda... Składając zamówienie możemy zajrzeć do kuchni, która jest ogromna, a sama część jadalna zbyt mała. Do tego dziwny obraz na ścianie, który nijak ma się do miejsca, w którym wisi.

Ocena: 1/5.

Taka oto "piękna" zieleń zdobi lokal:
burger kutno jedzenie

2. Obsługa. 
Jej niewątpliwym i największym plusem jest to, że w ogóle jest. Panie przyjmujące zamówienie prawdopodobnie mogły być zestresowane, bo zachowywały się chaotycznie, nie znały karty, ani w żaden sposób nie starały się nawiązać pozytywnego kontaktu z klientem. Zero powitania, zapytały co podać bez przedstawienia karty, która krążyła gdzieś po stolikach, po okazaniu jej okazało się, że bardzo wielu pozycji nie ma. Stopień wysmażenia? Nie tutaj.

Gdy już udało się coś zamówić zostaliśmy poinformowani, że będziemy czekać do 20 minut. Dwa burgery, przy praktycznie pustym lokalu, otrzymaliśmy po... 45 minutach. 

W tym czasie udało nam się przekonać jak wyglądają te, szumnie nazywane prawdziwymi, burgery i trochę się przeraziliśmy, a pani, która w międzyczasie otrzymała swoje zamówienie, prosiła obsługę o podgrzanie zimnej bułki. Po powrocie burgera z kuchni również nie wyglądała na zachwyconą... 

Ocena:1/5.

3. Jedzenie.
I tu musimy wziąć głęboki oddech... Zamówiliśmy burgera mięsnego z niebieskim lazurem i rukolą oraz wege-burgera z białą fasolą i ananasem.
Wyglądały tak:

burger kutno burgerownia

W burgerze mięsnym zamiast rukoli znaleźliśmy mix sałat (wynika to z dwóch powodów - albo kucharz nie zna menu, albo brakło, w każdym razie nikt nas o tym nie poinformował), a oprócz tego kotlet, plasterek sera, dwa plastry pomidora i sos przypominający biały sos do pizzy, jaki serwują randomowe pizzerie. Bułka była miękka, zero chrupkości, ot zwykła bułka do burgera ze sklepu. Do tego rozmiar nie powala - średnica mniejsza niż hamburgera z Mc'Donalds. Mięso było całkiem smaczne i soczyste, ale tyłka nie urwało. Zdecydowanie brakło w nim smaku grillowanego mięsa. 


Burger wege - taki sam sos, bułka i sałaty jak wyżej, kotlet z fasoli zupełnie bez smaku, chociaż nie był mdły i dla wegetarian może być fajnym zamiennikiem mięsa. Słodkiego smaku dodał ananas, który tak naprawdę zdominował cały smak burgera.

Jeśli chodzi o ceny, to są niskie, adekwatne do jakości i rozmiaru burgera.
Ocena: 2/5.

Ocena ogólna: 4/15.

Podsumowanie: 
Sobotni wypad na burgery można podsumować jednym słowem - rozczarowanie. Serio, lepsze burgery zrobicie sobie sami w domu. Trochę przykro, że właściciel/-e lokalu tak nisko oceniają gust kutnowskich konsumentów i serwują im coś, co wygląda i smakuje tak słabo.

Niemniej mamy nadzieję, że sytuacja się poprawi i w przyszłości będziemy mogli z uśmiechem na twarzy wspominać wizyty w Burgerowni.

sobota, 28 września 2019

Miasto pełne żarcia! Czyli Żarciowozy zjechały do Kutna

Tak, to ten czas, to ten weekend na który wszyscy czekaliśmy - weekend wielkiego żarcia w Kutnie! Nie mogliśmy odpuścić takiej okazji i już godzinę po otwarciu eventu poszliśmy napełnić swoje puste brzuszki na plac Piłsudskiego (który, notabene, mógłby taki - pełny pysznego jedzenia - pozostać na stałe).

Najpierw trochę informacji o tym co, gdzie, kiedy, po co i za ile :)

Co? Zlot food trucków - organizowany przez Żarciowozy. A link do wydarzenia na FB znajdziecie tutaj: Żarciowozy w Kutnie.
Gdzie? W Kutnie! A dokładniej na placu Piłsudskiego. 
Kiedy? Od piątku do niedzieli - sobota 12:00-21:00, niedziela 12:00-20:00.
Po co? Żebyśmy w Kutnie mogli sobie dobrze pojeść :)
Za ile? A różnie, ale stać nas wszystkich, spokojnie :)

Co dobrego dają? A, zobaczcie sobie:

🔥 JAKIE TACO

🔥 WokKing

🔥 Fritka.pl





Jak już wszystko wiemy, to przejdźmy do rzeczy.

Food trucki przyjechały do Kutna w piątek koło południa, a event rozpoczął się o godzinie 15:00. Tego dnia odpuściliśmy przystawki i od razu przeszliśmy do dania głównego, a nawet dwóch :) 
Na pierwszy ogień poszedł burger w wersji amerykańskiej - z wołowiną, serem Mimolette, piklami, pomidorem, cebulą, sałatą i sosem BBQ od Zkuryczyzbyka Food Truck.
Wyglądał tak:

Burger był poprawny, mięso dobrze wysmażone (nie wiem, czy można sobie wybrać stopień, nie pytali, więc jak ktoś woli rare, to trzeba się dowiadywać), smaki się fajnie ze sobą komponowały, ale ostatecznie... tyłka nie urwało. Niemniej myślę, że to i tak jasno świecąca gwiazdeczka na naszym kutnowskim gastronomicznym (można by rzec, że wiecznie zachmurzonym) niebie. Przynajmniej przez trzy dni będzie nieco jaśniej. Wersji burgerów do wyboru było kilka, także nie żałujcie, próbujcie i koniecznie dajcie znać jakie wrażenia, bo przecież preferencje smakowe wszyscy mamy różne ;) 

Z Ameryki postanowiliśmy zmienić nieco klimat i powędrowaliśmy kilkadziesiąt metrów w prawo do tajemniczej Azji. Tam natrafiliśmy na żarciowóz mistrza Dim Sum, który serwował wyśmienite pierożki. Już samo menu robiło wrażenie: wieprzowina z krewetką, kurczak z kolendrą, wołowina z grzybami mun, jagnięcina z jagodami goji oraz wersje wegetariańskie - soczewica z imbirem i szpinak z tofu. Spróbowaliśmy wszystkich i każdy nowy pierożek powodował "wow", serio. Jedne były smaczniejsze, inne mniej, ale każdy z nich miał w sobie "coś" - połączenie smaków, dzięki któremu kubki smakowe wariowały, czasem zupełnie zwykłe jak szpinak z czosnkiem, a czasem totalnie niebanalne jak jagnięcina z goi. Z czystym sumieniem polecamy!
A oto one:

Po drugim daniu głównym przyszedł czas na deser. Wybór był trudny, ale ostatecznie zdecydowaliśmy się na churros, czyli hiszpańskie odpowiedniki naszych pączków. Są to paluszki z ciasta parzonego, wyciskane bezpośrednio na głęboki tłuszcz, podawane oprószone cukrem pudrem i cynamonem ze słodkimi sosami. Chrupiące na zewnątrz i miękkie, puszyste w środku do tego sos, u nas o smaku kinder bueno - niebo w gębie. Bardzo słodkie niebo w gębie. Jak ktoś nie lubi bardzo słodkich deserów (jak ja) to wystarczą dwa paluchy i macie dość ;) Ale warto spróbować - w Kutnie tego nie ma! ;) Ledwo zdążyłam zrobić zdjęcie, bo znikły bardzo szybko :)

A do churrosów zakupiliśmy sobie kawę w niezwykle klimatycznym wozie, porośniętym... kawą :)
O taką:

Czemu warto spróbować akurat tej kawy? Powody są dwa, a w zasadzie trzy:

  1. To nie jest byle jaka kawa, tylko kawa z tytułami! Kawa San Salvatore posiada certyfikat Espresso Italiano i jest czterokrotnym zdobywcą Złotego Medalu na International Coffee Tasting. Jeśli nic Wam to nie mówi, to spieszę z wyjaśnieniem. Pierwszy z nich to najważniejszy we Włoszech i na świecie certyfikat dotyczący jakości kawy, dzięki niemu mamy pewność, że z danej kawy uzyskamy idealne espresso. Drugi to międzynarodowy konkurs, w którym ocenia się m.in. walory smakowe, pochodzenie oraz jakość kawy.
  2. Cappucino możecie napić się w kubku waflowym wypełnionym czekoladą - zero waste, popieramy! A do tego świetny smak, taki deser po deserze :)
  3. Smak prawdziwej aromatycznej kawy, a także niezwykle sympatyczny i posiadający ogromną wiedzę o kawach właściciel food trucka Cel-Caffee, obok którego naprawdę ciężko przejść obojętnie :) 

A kawka w kubku wygląda tak:


Podsumowując pierwszy dzień - jest smacznie! To jest też jedna z niewielu okazji, aby spróbować czegoś innego poza stałym menu serwowanym przez kutnowskie knajpy - korzystajmy więc z okazji i jedzmy! ;) Czekamy na Wasze opinie!









poniedziałek, 31 lipca 2017

Smak Włoch w Kutnie

Dziś będzie po włosku, prawdziwie włosku. W Kutnie. Kto by pomyślał? ;) A jednak. Lokal Il Peccorino, odkąd funkcjonuje w naszym mieście, był przez nas odwiedzony już kilka razy. 

Przystępujemy więc do oceny.

1. Lokal.
Jest przytulnie, a już od progu czuć dym drewna z pieca co już na samym wejściu wprowadza nas w klimat Włoch. Lokal jest niewielki i ciasny, co jest niewątpliwie dużym minusem. Jeśli więc chcecie wybrać się na coś do jedzenia w Il Pecorino, i chcecie mieć pewność, że będzie gdzie usiąść, należałoby dokonać wcześniejszej rezerwacji. Szczególnie w weekend. Duży plus z kolei za klimatyzację, która, choć przy piecu, niewiele daje, jest chyba niezbędna w takich lokalach przy wysokich temperaturach na dworze. Mamy się rozpływać z powodu jedzenia, a nie temperatury :) No i muzyka w tle to nie disco polo, ani popowe hity ostatniej dekady, tylko przyjemne, klimatyczne włoskie radio. Minusik za brak kącika dla dzieci, jednak taki malutki, bo przecież nie jest to wymóg tylko miły dodatek dla dzieciatych klientów. Sama lokalizacja jest wyśmienita - centrum, niedaleko rynków, wąska uliczka - brakuje tylko sznurka z praniem nad głowami i jesteśmy we Włoszech.  
Ocena: 4/5.

2. Obsługa.
No cóż... po ostatniej wizycie w lokalu naszła mnie refleksja, że inne kutnowskie knajpy powinny się uczyć prawidłowej obsługi klienta od kelnerek z Il Pecorino. Ci ludzie z pewnością wzięli sobie do serca powiedzenie "klient nasz pan", bo ich klienci tak właśnie się czują. Powitanie od progu, przyjmując zamówienie potrafią doradzić, polecić, bez problemu odpowiadają na pytania o składniki, jeśli czegoś nie ma, to osiem razy przepraszają :) Kucharz również otwarty na gości, chętnie rozmawia (po włosku i polsku) i słucha sugestii klientów. 
Ocena: 5/5.

3. Jedzenie.
Czas na to, co tygryski lubią najbardziej. Wizyt było kilka, to też  kilka pozycji, oczywiście królują pizze, bo nie sposób im się oprzeć.

Ostatnią pizzą, której próbowaliśmy, była Amatriciana z mozarellą, policzkiem wieprzowym dojrzewającym, cebulą czerwoną i rzymskim owczym serem.


Pecorino z owczym serem, pomidorkami salami z Toskani i rukolą to flagowa pizza restauracji, więc nie można było jej pominąć. Wylądowała nawet na pewnym Instagramie :)


Quatro stagioni z mozarellą, szynką dojrzewającą, prawdziwkami, oliwkami i karczochami (dodatkowo poprosiliśmy o rukolę, oczywiście po uprzednim upewnieniu się u szefa kuchni czy aby na pewno pasuje do pozostałych składników) to kolejna z pozycji, której próbowaliśmy.
(Zdjęcie będzie niebawem)

Oprócz nich wcześniej była też Funghi e salsicca z mozarellą, kiełbasą z Toskani, pieczarkami i prawdziwkami. Z góry przepraszamy za jakość zdjęcia - ciemno było, głodno, a to taaak pachniało...


Gdzieś w międzyczasie udało się nam też spróbować Gnocchi con gorgonzola e spinaci i tiramisu na deser. Jak widać na zdjęciach piliśmy również wina - wszystkie wymienione serdecznie polecamy, bo są to zupełnie inne smaki niż spotykamy na co dzień w naszym mieście. 

Nie będziemy się rozpisywać o każdej z pizz, bo mimo że każda jest inna, to wszystkie mają pewne wspólne cechy, które warto wymienić, a przy okazji ocenić.  
Ciasto - cienkie, chrupiące, lekkie ale i sycące, dobrze przypieczone, nie jest go ani za mało ani za dużo - mega.
Sos pomidorowy (w pizzach czerwonych) - czuć, że robiony jest z prawdziwych pomidorów, a nie z koncentratu pomidorowego wątpliwego pochodzenia.
Składniki - świeże, smaczne, świetnie skomponowane.
Oliwy - czosnkowa i chilli zamiast sosów. Kilka razy słyszeliśmy oburzenie z tego powodu. Brzmiało mniej więcej tak: "Ale jak to??? Nie ma sosów do pizzy? Bez sensu, nie pójdę tam..." Cóź... nie idź. Pewnie pizza też będzie za cienka i będzie miała za mało sera... A wracając do oliwy - cud miód, Kochani!
Ocena: 5/5.

Ocena ogólna: 14/15.

Podsumowanie:
Kilkoro znajomych osób, które zdążyły się już stołować w Il Pecorino powiedziały, że to najlepsza pizza jaką jadły. My też nie boimy się użyć tego stwierdzenia i czekamy, aż na kutnowską włoską pizzę będą zjeżdżać się jej miłośnicy z całej Polski, albo i nawet spoza jej granic, jeśli będą mieli bliżej niż do Włoch. Jeśli jeszcze ktoś się waha, odkłada na inną okazję lub szuka kolejnych wymówek, to niech przestanie i spróbuje tej pizzy na własnym podniebieniu. Doznania niesamowite. Właścicielom zostawiamy mocne 14 na 15 punktów i życzymy powodzenia, dalszego rozwoju i utrzymania tej włoskiej jakości!

wtorek, 31 stycznia 2017

Sushi w Bistro Różanym

Sushi serwowane w Bistro Różanym chodziło za mną od dobrych kilku miesięcy. Co chwilę ktoś pytał czy już byłam, kiedy idę itd. itp. Nie pozwalał też zapomnieć o nim kochany fejsbuczek, który co rusz oznajmiał kolejny sushi-czwartek, w który to tu całkiem niedaleko mnie serwowany jest jeden z najlepszych, bo jedyny jak dotąd w naszym mieście, japoński przysmak, który u-w-i-e-l-b-i-a-m . Pech chciał, że nigdy nie było nam jakoś ze sobą po drodze. Aż pewnego dnia...

...zwyczajnie udałam się w do Bistro i zakupiłam dwie rolki sushi.


Tak sobie myślę, że dziś skupimy się na samym sushi, a ocenę całego lokalu zostawię sobie na deser, kiedy to przyjdzie mi wypróbować również innych dań. Drugą sprawą jest fakt, że akcja z sushi była bardzo szybka, bo na wynos, więc nie byłabym obiektywna w ocenie np. obsługi, a wolę ją oceniać podczas dłuższego pobytu w lokalu.

Zamówienie więc obejmowało:
Rolka California Grill - pieczony łosoś, surimi, ogórek, tykwa, oshinko.
Rolka XXL Tamago Roll - maki z łososiem, serkiem, tykwą i ogórkiem, zawinięte w japoński naleśnik.
A wszystko razem wyglądało tak:

Spotkałam się z wieloma opiniami na temat akurat tego sushi, większość z nich była jednak pochlebna. I ja nie mam wyjścia i swoje 4,5/5 punktów muszę tu zostawić, a to napraaawdę dużo :)
Jedyne, do czego mogłabym się przyczepić (i tak tez uczynię) był ryż, który dla mnie był odrobinę za mało przyprawiony. Pomijając ten drobny szczegół, na który prawdopodobnie 95% klientów nie zwróci uwagi, sushi jest wyśmienite. Bardzo dobrze wyczuwalny jest każdy składnik, niczego nie jest za dużo, niczego za mało, bardzo dobrze wyważone smaki - wędzona ryba, słodko-kwaśna rzodkiew, świeży ogórek i sezam - niebo w gębie, szczególnie takiego smakosza, jak ja :)    

Brawa dla pana sushimastera, który przyjechał aż z Płocka :), aby podzielić się z nami swoimi umiejętnościami i wspaniałym smakiem. 

Morał z tego taki, że zapewne teraz częściej będę zaglądać na sushi-czwartki i cholernie miło jest nie musieć jechać do większego miasta, aby móc zjeść naprawdę smaczne sushi!.

piątek, 20 stycznia 2017

Na widelcu po raz drugi

Minął ponad miesiąc od naszej pierwszej wizyty w restauracji "Na widelcu". Postanowiliśmy zjeść tam ponownie i sprawdzić czy i co się zmieniło. Zamówiliśmy do domu pizzę nr 3 - mozzarella, świeże pieczarki, szynka i rukola, Ostatniego składnika jednak zabrakło. Zostaliśmy o tym poinformowani przez pracownika, więc nie było problemu. Do zamówienia dołączył burger z podwójnym mięsem i w końcu zdecydowaliśmy się na pastę. Na pierwszy ogień poszedł makaron penne z krewetkami. Czas oczekiwania miał oscylować w okolicy 40 minut. Po pół godzinie kierowca zadzwonił do drzwi.
Zasiedliśmy do stołu. Jako pierwsza "na warsztat" poszła pizza.


Dzieciaki piszczały z radości, a z naszych twarzy zachwyt nie schodził długo. Chcieliśmy zrobić drugie zdjęcie, ale nie było już co fotografować... Pizza zniknęła. Dawno nie jedliśmy tak dobrze wypieczonej, aromatycznej pizzy na lekko chrupiącym, cienkim spodzie. Na pizzy z pieczarkami łatwo się "wyłożyć", bo przy zbyt niskiej temperaturze na piecu woda z grzybów szybko przedostaje się do ciasta, które staje się miękkie, ciągnące i zakalcowate. W tym przypadku było idealne.

Zabraliśmy się za burgera. Tym razem niczego nie brakowało, były dwa kawałki soczystej wołowiny, pomidor, cebula, sałata i ogórek kiszony.


Tu już zdania były podzielone w kwestii smaków, ale na pewno należy popracować nad sosem, ponieważ wyraźnie zagłuszał smaki wołowiny warzyw pod bułką. A może było go tam za dużo. Nie powinien dominować, a być jedynie dodatkiem.

W brzuchach już naprawdę zrobiło się ciasno, ale ekscytacja tym jedzeniem sięgała zenitu, zatem szybko wbiliśmy widelce w makaron.


I w tym momencie nastąpiła grobowa cisza, nasze usta przestały się ruszać. Ledwo przełknęliśmy pierwsze kęsy. Było drugie podejście i kolejne i niedowierzanie. Jak można tak spartolić takie proste danie? Makaron rozgotowany, bez smaku i soli, krewetki gumowate, źle rozmrożone, gdzieś tam pojawiła się natka pietruszki, która została wrzucona na patelnię jako pierwsza, a nie ostatnia i teraz najlepsze... To wszystko zostało polane słodko-ostrym sosem TAO-TAO. Szok. I niedowierzanie. Powstało danie multi-kulti, włosko-chińskie. Co do oceny byliśmy zgodni. Tu restauracja dostaje od nas zero punktów.
Jak ochłoniemy, za parę dni przetestujemy kolejny makaron, bo może to był wypadek przy pracy, który nie powinien się zdarzyć.

Podsumowując:
Pizza się poprawiła i co do tego nie mamy żadnych zastrzeżeń. Burgery godne polecenia, bo niewiele jest w Kutnie miejsc, w których zjemy dobrego wołowego kotleta w bułce. Pasty to jednak bez wątpienia słaby punkt lokalu. Więcej przypraw, mniej kombinowania, a na pewno będzie lepiej.
Ocena ogólna jednak pozostaje niezmienna - 9/15.

niedziela, 15 stycznia 2017

United Chicken, czyli kurczaki atakują!

Kiedy pojawiły się informacje o planach budowy nowej galerii handlowej w Kutnie - w mieście zawrzało! Miało być kino z kilkoma salami (wow!), modne sklepy, restauracje, a duża liczba mieszkańców liczyła na otwarcie wśród nich fast fooda z kurczakami z Kentucky - no szaleństwo miało być jednym słowem. "Galeria" już stoi, co i jak w niej jest - wiemy. Ale ja nie o tym. W zamian chrupiących kurczaków wszystkim znanej marki zza oceanu, mamy chrupiące polskie kurczaki o obco, bo amerykańsko, brzmiącej nazwie United Chicken.

Fot.: www.unitedchicken.pl

Oczywiście nie mogłam sobie odmówić wizyty w nowym lokalu, który obiecuje wiele dobrego: 


"Chrupiące kawałki kurczaka, polędwiczki w złocistej panierce, soczyste skrzydełka, tortille, wielowarstwowe kanapki, sałatki, frytki" 

Czyli teoretycznie powinno być smacznie, szybko i... kalorycznie. Menu podobne do KFC i innych tego typu fast food-ów. 

"(...)Kurczak surowy, który do nas przyjeżdża nigdy nie jest mrożony i zamawiany jest z od zaufanego dostawcy."

No aż się nie chce wierzyć :) Ale oczywiście nie podważam i polecam każdemu spróbować, wszak kubki smakowe wszyscy mamy inne. 

Do rzeczy.

1. Lokal.
Dość mały, ale chyba na Kutno zupełnie wystarczający, bo podczas moich dwóch wizyt, nie zauważyłam, aby było zbyt ciasno. Ludzie sprawnie rotowali, zarówno ci delektujący się chrupiącymi kurczakami na miejscu, jak i oczekujący na zamówienia na wynos. Wystrój sympatyczny, ale bez fajerwerków - jest jasno i przestronnie, prawdopodobnie tak, jak w każdym z lokali o tej nazwie, gdyż jest to franczyza. 
Ocena: 3/5.

2. Obsługa.
Wiele osób narzekało na długi czas oczekiwania, który w dniu otwarcia wynosił nawet ok. 30 minut, zdarzały się też pomyłki w zamówieniach. Nie ma się jednak co dziwić, bo lokal wzbudził wyraźne zainteresowanie kutnian i wielu wielu z nich jak najszybciej chciało spróbować chrupiących pyszności. Jak to zwykle bywa, a tak było i tym razem, obsługa musi się wpasować w tryb pracy i wierzę, że z każdym dniem idzie im coraz sprawniej.
Ocena: 2/5.

3. Jedzenie.
Zamówienie obejmowało: Kubełek United Chicken Box - 2 kawałki kurczaka, 4 pikantne skrzydełka, 4 polędwiczki i 2 x średnie frytki, a także kanapkę Big Billy - bułka, 2 polędwiczki, ser, sałata, pomidor, sos czosnkowy. 


Wnioski: skrzydełka i polędwiczki chrupiące, soczyste i dobrze doprawione. Palce lizać aż po same łokcie, ale... panierka jak dla mnie mega słona!!! Kawałki kurczaka ociekały tłuszczem, co skutecznie obrzydziło mi dalsze ich konsumowanie. 


Frytki też mogłyby być lepsze, ponieważ im bardziej stygły, tym bardziej stawały się twarde. 
W burgerze z kolei wymieniłabym bułkę, ponieważ jej smak pozostawiał wiele do życzenia, miałam wrażenie, że jem miękki kawałek plastiku, który w dodatku się rozpadał. Polędwiczki, ser i warzywa były ok, wszystko świeże. Dzieło wieńczył sos czosnkowy, który niestety okazał się podobny do bułki  - mega sztuczny. 
Ocena: 2/5.

Ocena ogólna: 7/15.

Podsumowanie:

Cóź... Nie wiem na ile właściciele lokalu maja wpływ na składniki dań, które serwują. Nie mniej jednak, chyba najważniejszymi elementami do zmiany są: zbyt słona panierka i bułka w burgerze, to znacznie poprawiłoby nasze noty. Wierzę też, że obsługa za kilka miesięcy będzie śmigać na 5 punktów, trzeba im tylko dać czas. Trzymamy więc kciuki za powodzenie tego lokalu, bo niewątpliwie jest to ten typ knajpy, którego w naszym mieście brakowało. W dodatku lokalizacja na pewno wpłynie na jej rozwój pozytywnie, bo centrum miasta zaczyna "rozrastać" się w stronę Grunwaldu i powstaje tam sporo ciekawych miejsc. 

środa, 21 grudnia 2016

Ale smacznie!

Był pierwszy wpis i długo długo nic. Taki jest okres, że czasu nie wystarcza na wszystko, więc musicie nam to wybaczyć. W kolejce do opisania czeka już kilka knajp, które odwiedziliśmy w międzyczasie, więc postaramy się sukcesywnie uzupełniać wpisy. Pojawią się też przepisy na pyszne dania, które robimy od czasu do czasu w domu. Drugi wpis będzie poświęcony knajpie, która znajduje się przy ul. Warszawskie Przedmieście, rzec można, na uboczu, ale lokalizacja nie przeszkadza jej w zdobywaniu kolejnych stałych klientów, bo broni się naprawdę smacznym (jak sama nazwa wskazuje) jedzeniem.

W "Ale smacznie" pojawiamy się bardzo często, chyba dlatego, że jeszcze nigdy się nie zawiedliśmy na tamtejszym jedzeniu. Tym razem było podobnie, udało nam się też (niestety) znaleźć kilka minusów, ale przeczytacie o nich dopiero w punkcie 3. :)

1. Lokal.
O lokalizacji pisaliśmy wyżej, więc zupełnie nie przeszkadza to, że raczej trzeba się tam wybrać samochodem. Na szczęście właściciele zadbali również o duży parking. Samo wnętrze jest bardzo przyjemne, jasne i schludne. Zawsze jest czyściutko i pachnąco świeżo przygotowanym jedzeniem. Jest też, jakże ważny dla wszystkich "dzieciatych", kącik dla dzieci, tematycznie nawiązujący zresztą do kuchni, nasze dziecko zawsze coś tam upichci dobrego :), a także krzesełka dla najmłodszych.
Ocena: 5/5.
Zdjęcie pochodzi ze strony www.alesmacznie.eu
2. Obsługa.
Zapracowana :) Młode, sympatyczne dziewczyny, pełne energii. Zastrzeżeń brak.
Ocena: 5/5.

3. Jedzenie.
Na ten temat będziemy mieli chyba najwięcej do powiedzenia. Codziennie do wyboru mamy kilkanaście potraw, które możemy dowolnie komponować, tak więc każdy znajdzie coś dla siebie. Dosłownie, bo zjemy tutaj i danie wegetariańskie, i fast fooda, i domowe jedzenie, i łagodne, i ostre, i na zimno, i na ciepło, co dusza zapragnie.
Przy ostatniej wizycie pokusiliśmy się na grillowane filety z kurczaka w towarzystwie surówek, gotowanej marchewki i frytek. Filety były soczyste i bardzo dobrze doprawione ziołami, niebo w gębie.


Surówki świeżo przyrządzone i bardzo dobrze doprawione - bez żadnych cudów, ale też bez przekombinowania.
Frytki, jak to frytki, ważne, że nie są to najtańsze mrożonki z hurtowni, a marchewka jak u mamy - domowa i soczysta.

Wielkim plusem jest coś, czego nie ma w żadnym innym lokalu w naszym mieście. Absolutnie strzał w dziesiątkę - tematyczne soboty. Co tydzień lokal oferuje coś innego niż możemy zjeść w tygodniu - czasem jest to jeden produkt w różnych wydaniach (ostatnio tematem przewodnim był np. karp, wcześniej dziczyzna), czasem kuchnie świata (kuchnia tajska pod koniec października), a czasem coś zupełnie innego (np. zielone nowości, czyli zielone warzywa w roli głównej). Nie dość, że mamy okazję zjeść coś niecodziennego czy odkryć nowe smaki znanych nam potraw, to jeszcze to wszystko mamy w przystępnych cenach, bo te, choć może są ciut wyższe, niż w innych tego typu lokalach w mieście, to na szczęście idą w parze z jakością. Ogromny plus za kreatywność dla całej załogi!

Czas na wspomniane minusy. Niewątpliwie najsłabszą stroną lokalu są zupy - kilkakrotnie dawaliśmy im szansę, jednak żadna nas nie przekonała - jedne zbyt wodniste, drugie bez smaku, no naprawdę, mimo ogromnych chęci, zawsze coś było nie tak. Drugim, mniejszym minusem, jest wspomniana wcześniej cena - tutaj za pełen talerz samego dania głównego zapłacimy ok. 20 zł. Jeśli dodamy zupę i coś do picia wyniesie to ok. 26 zł. Sporo, porównując z innymi lokalami serwującymi domowe obiady, bo w tych ceny za danie główne wahają się od nawet 12 do 16 zł. Jak już jednak wspominaliśmy, cena idzie w parze z jakością i naprawdę warto wydać te kilka złotych więcej.
Ocena: 4/5.

Zachęcamy oczywiście do dzielenia się swoimi wrażeniami z pobytu w "Ale smacznie", a także do polecania knajp i dań, jakie chcielibyście, abyśmy odwiedzili i spróbowali :)

Ocena ogólna: 14/15.